Paweł Iwański, Wydawnictwo Nowa Baśń

Na pytanie, czy targi są potrzebne i czy branży ich brakuje ciężko w tej chwili odpowiedzieć bez wpadania w lekki sentymentalizm.

Zacznę od strony osobistej. Pamiętam jeden dzień targowy, w trakcie którego nie kupiłem żadnej książki. Wracając do hotelu bez nowego zakupu, miałem poczucie jakiegoś dziwnego braku, jakbym zawiódł kogoś ważnego dla mnie i przy życiu trzymała mnie myśl, że w kolejnym dniu muszę to nadrobić (co oczywiście czyniłem i to z nawiązką). Dla całej naszej ekipy wyjazd targowy oznacza strategiczne planowanie – jakie stoiska odwiedzić w konkretnym dniu, z jakimi znajomymi z innych wydawnictw umawiamy się na obiad, kolację czy w końcu na piwo. Dziś, po kliku/kilkunastu imprezach odwołanych, szczerze brakuje nam tych spotkań i rozmów, a przede wszystkim tego zastanawiania się, czy wszystkie nowe książki zmieszczą się do walizki, a jeżeli nie, to jakich ubrań mogę się bez żalu pozbyć.

Z punktu widzenia wydawnictwa to równie duża strata. I tu nie oszukujmy się, głównie finansowa, bo tracimy kanał dystrybucyjny, z którego pieniądze bez pośredników trafiają od razu do wydawcy.

Jesteśmy wydawnictwem, którego duży procent oferty to serie książkowe, a targi książki to ogromna szansa na dotarcie z pierwszym tomem do nowego odbiorcy, bo bez zbędnej skromności, wiemy że po skończonej lekturze, będzie chciał więcej i więcej. Brakuje nam bardzo jeszcze jednego – spotkań z czytelnikami w trakcie targów. Każdego dnia, przy naszym stoisku pojawiali się wierni fani naszych książek, uzbrojeni w gadżety związane z książkami, ubrani w koszulki z motywami z okładek. Nie zawsze przychodzą coś kupić, ale zawsze by spędzić z nami trochę czasu, zrobić zdjęcia ekspozycji (z jakiś względów czasem też nam). To są spotkania, które budują w nas poczucie dobrze wykonanej pracy i w dużym stopniu (nie tak dużym jak pensje oczywiście) wynagradzają nam codzienny trud pracy nad kolejnymi tytułami. Zamykając to w jednym zdaniu – cała Nowa Baśń czeka z niecierpliwością na nowe targi!